niedziela, 18 grudnia 2016

15 ♥

"A million shards of glass
That haunt me from my past
As the stars begin to gather
And the light begins to fade
When all hope begins to shatter
Know that I won't be afraid" *


~Marco~

Telefon. Jasmin. Szok. Szpital. Łzy. Jasmin.
Od wczoraj nic innego nie siedzi mi w głowie. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że Jasmin może umrzeć. Że może już się nie obudzić, zostawić nas wszystkich i odejść na zawsze.  Nie mogłem znieść również myśli, że tyle czasu z nią nie rozmawiałem, unikałem jej i nawet nie napisałem do niej głupiej wiadomości. Dwa zadania które wymieniliśmy przed meczem nie były zadowalające. 
Najgorsze było to jak lekarz powiedział, że mamy się z nią pożegnać. Czułem się jak w jakimś koszmarze, z którego człowiek jak najszybciej chce się obudzić. Mario powiedział, że mam wejść pierwszy, bo on nie jest w stanie teraz nawet wstać z krzesła.
Kiedy otworzyłem drzwi do jej sali zobaczyłem bladą, mocno poobijaną, podłączoną do mnóstwa kabelków Gwiazdkę. Była taka bezbronna. Ona nie mogła nas zostawić.
-Cześć Gwiazdko-usiadłem na krzesełku obok łóżka i złapałem ją za rękę. Była lodowata- Wiesz,że nie możesz nas zostawić. Nie damy sobie bez Ciebie rady. Jesteś jedną z niewielu osób, która potrafi przemówić Robinowi do rozumu, wytrwać na zakupach z Marcelem, nakrzyczeć na Florę, kiedy prowadzi...Powiedzieć mi, że robię źle i być mimo wszystko przy Mario. Kocham Cię mała, nie wiem co bez Ciebie zrobię. Nie możesz umrzeć, rozumiesz to-pociągnąłem nosem i otarłem łzy.
- Jak tylko się obudzisz to wszystko Ci wyjaśnię- pocałowałem ją w czoło i wyszedłem z sali. Zaraz po mnie wszedł Mario. On siedział tam zdecydowanie dłużej. Nie wyszedłby, gdyby nie lekarz, który kazał mu to zrobić.

-Marco, może pojedziemy do domu? Weźmiesz prysznic, prześpisz się trochę i wrócimy?- niemal całkowicie zapomniałem o obecności swojej narzeczonej.
-Nie chcę-pokręciłem głową.
-Jedź, jak coś to do Ciebie zadzwonię. Jak możecie to zabierzcie też moich rodziców i Marcela. Jak tak chodzi to tylko mnie denerwuje- Mario był w totalnej rozsypce. Obwiniał się o coś, na co nie miał kompletnie wpływu.
-No dobrze, tylko zadzwoń. Jak przyjadę to ty pojedziesz się ogarnąć i przespać. Wyglądasz okropnie. 
-Dzięki stary-pokręcił głową- Możesz mi tylko przywieźć kilka rzeczy z mieszkania? Koniecznie ładowarkę i bluzę. 
-Nie ma sprawy. Przywieziemy Ci coś do jedzenia.
-Nie jestem głodny...i tak nic bym nie przełknął. Ah no i możesz zadzwonić do trenera, że przez jakiś czas mnie nie będzie?
-Jasne. Dzwoń, jak coś.
-Będę.
Uściskałem go jeszcze po przyjacielsku i poszedłem poinformować rodziców chłopaka i Marcela, że jedziemy do domów. Cała trójka się opierała, ale jakoś udało mi się ich przekonać. Najpierw odwieźliśmy rodziców Mario a potem Marcela. 
Kiedy tylko skończyłem brać prysznic poszedłem do pokoju, w którym przez jakiś czas mieszkała Jasmin. Walało się tu jeszcze kilka jej rzeczy. Wziąłem jej sweter i powąchałem. Pachniał jej ulubionymi perfumami. Pachniał nią. Automatycznie zaczęły płynąć mi łzy. Wziąłem ubranie i położyłem się w jej łóżku. Chwilę słyszałem jak Scarlett krząta się po kuchni, potem zasnąłem wciąż czując zapach perfum Jas.

Obudził mnie dzwonek do drzwi. Zerknąłem na zegarek i zobaczyłem, że już 20. Spałem od 12, miałem zdrzemnąć się tylko godzinę a nie osiem. Słyszałem, że Scar otworzyła drzwi, więc poszedłem do łazienki umyć zęby i przebrać się. Kiedy zszedłem na dół zobaczyłem tylko swoją narzeczoną, która nakładała zapiekankę z makaronem na talerze.
-Cześć skarbie-pocałowałem ją w szyję.
-Hej, jak się czujesz?
-Wyspany, ale głodny. Ktoś był? Bo słyszałem dzwonek do drzwi.
-Tak, Robin wpadł po jedzenie i rzeczy dla Mario. Powiedział, że jak się ogarniemy to możemy przyjechać. Rodzice Jasmin przylecieli. Jest z nimi kiepsko.
-Rozumiem. Zjemy i jedziemy. Chyba, że chcesz zostać?
-Nie, też spałam i się ogarnęłam. Chcę jechać.
-Dobrze.

Szybko zjedliśmy, ogarnęliśmy się i zapakowaliśmy resztę zapiekanki w pojemniki. Postanowiliśmy zawieźć to rodzicom Jasmin, bo znając ich nic nie zjedli i przyjechali prosto z lotniska.
-Kochanie, nie martw się. Ona z  tego wyjdzie-słowa Scarlett dodały mi otuchy. Jednak, kiedy dotarliśmy do szpitala zobaczyliśmy nieciekawą scenę. Mario siedział na krześle ubrany w bluzę z kapturem i płakał. Rodzice Jasmin byli w jej sali i również płakali. Robin stał patrząc się w ścianę i trzymając Florę za rękę. Marcela jeszcze nie było.
-Co z nią?-podszedłem do Kaula.
-Zatrzymała się, znowu musieli ją reanimować.
-Kurwa mać-uderzyłem w ścianę pięścią.
-Idź pogadaj z Mario.On potrzebuje teraz wsparcia- przyjaciel pokazał ręką na Goetze.
-Masz rację-przytaknąłem i podszedłem do chłopaka.
Przez jakiś czas siedzieliśmy w ciszy. Ściskałem jego ramię i nic nie mówiłem. Nie chciałem mówić, że będzie dobrze, bo nie wiedziałem czy będzie.
-Chciałem w wakacje zabrać ją na Kauai. Chciałem, żeby była szczęśliwa. Miałem się jej tam oświadczyć... tym razem bym nie stchórzył. Wiem, że to kobieta mojego życia, moja jedyna miłość.
-Wiem Mario. Dla niej też jesteś tym jedynym. 
-Tak bardzo ją kocham, nie mogę jej stracić Marco, rozumiesz?!-spojrzał na mnie czerwonymi od płaczu oczami.
Gdybyś Mario tylko wiedział, jak ja też ją kocham...

____________________________________________________________________________

Tak miało być od początku bloga.Ehh
Kocham Was ♥
* - Sam Smith - "Writing's On The Wall"


9 komentarzy:

  1. Cudny rozdział. <3
    Czekam na następny.
    Buziak. ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję kochana 💗 buziak 😙

    OdpowiedzUsuń
  3. ale się porobiło ajajajaja, aż mi się smutno na duszy zrobiło :( Ale najgorsze w tym wszystkim jest to, że ja nadal jestem #teamarco/ Adix <3

    OdpowiedzUsuń
  4. co dalej... co dalej... co daleeeeeeeej ????
    Najlepsza ♥
    czekam na next :)
    ***********************

    Trzeci rozdział u mnie :)
    http://dejame-amar-al-solitario.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  5. Pojawię się w wolnej chwili 😁

    OdpowiedzUsuń